Obiecywałam sobie i zapominałam. Zapominałam i obiecywałam. Jako całkiem poważna Duża Dziewczynka dałam się poganiać szarym zapędom współczesności, robiąc ponad normę wszystkie nieważne „must do it”, zapominając w gruncie rzeczy o tym, co tak naprawdę jest najważniejsze. No właśnie, co? A może raczej KTO?
Potrzebny jest mi ktoś, kto mnie wysłucha. Ale tak prawdziwie, nie na pół gwizdka, jednym uchem. Ktoś, kto pomoże znaleźć właściwą ścieżkę dla rozbieganych myśli, spokój dla zagubionych rozwiązań. Ale kto pomoże mi znaleźć wyjście z tego labiryntu pytań i pułapek, przysparzających mi więcej bólu niż mogłabym się spodziewać? Kto pomógłby mi wkroczyć na tę najważniejszą ścieżkę, pełną radości, a nie pustki?
~*~
~*~
Potrzebowałabym chwili, a może nawet dwóch z Momo.
Z początku nie zauważa jej się prawie. Pewnego dnia człowiek nie ma ochoty nic robić.
Wszystko przestaje go interesować, nudzi się. Ale ta niechęć nie mija, pozostaje w nim
i powoli wzrasta. (...) Człowiek czuje się coraz bardziej osowiały, coraz bardziej odczuwa wewnętrzną pustkę, jest coraz bardziej niezadowolony z siebie i ze świata. Później nawet to czucie stopniowo znika i nie odczuwa już nic. Staje się obojętny i szary, cały świat wydaje mu się obcy i przestaje go obchodzić. Nie istnieje już gniew ani zachwyt, ludzie nie umieją się cieszyć ani martwić, zapominają, co to śmiech i płacz. Potem człowiek czuje wewnętrzny chłód, nie może już nikogo ani nic kochać.
Wszystko zaczyna się teatralnie, w kolebce kulturalnej współczesnego świata. Dobrze, może trochę przesadzam, ale główną bohaterkę – Momo – poznajemy w zapomnianym amfiteatrze,
Dlatego sięgnęłam do mojej biblioteczki wyławiając z niej czerwoną książeczkę z historią napisaną przez Michaela Ende, a wydaną przez Wydawnictwo Znak. Po „Momo, czyli osobliwą historię o złodziejach czasu i dziecku, które zwróciło ludziom skradziony im czas”.
W gruncie rzeczy niesamowicie żałuję, że nie poznałam tej bohaterki w dzieciństwie. Mam wrażenie, że kilka rzeczy poukładałabym w zupełnie inny sposób i uniknęłabym choroby, o której autor „Nie kończącej się historii” pisze, że:
Z początku nie zauważa jej się prawie. Pewnego dnia człowiek nie ma ochoty nic robić.
Wszystko przestaje go interesować, nudzi się. Ale ta niechęć nie mija, pozostaje w nim
i powoli wzrasta. (...) Człowiek czuje się coraz bardziej osowiały, coraz bardziej odczuwa wewnętrzną pustkę, jest coraz bardziej niezadowolony z siebie i ze świata. Później nawet to czucie stopniowo znika i nie odczuwa już nic. Staje się obojętny i szary, cały świat wydaje mu się obcy i przestaje go obchodzić. Nie istnieje już gniew ani zachwyt, ludzie nie umieją się cieszyć ani martwić, zapominają, co to śmiech i płacz. Potem człowiek czuje wewnętrzny chłód, nie może już nikogo ani nic kochać.
Ale do rzeczy. A może raczej do książki? ;)
Wszystko zaczyna się teatralnie, w kolebce kulturalnej współczesnego świata. Dobrze, może trochę przesadzam, ale główną bohaterkę – Momo – poznajemy w zapomnianym amfiteatrze,
który staje się jej domem. Dziewczynka pojawia się właściwie znikąd w za dużej marynarce,
w skołtunionych czarnych włosach i szybko zaprzyjaźnia się z mieszkańcami okolicznego miasteczka. Zresztą wszyscy uwielbiają jej towarzystwo – zarówno dzieci, jak i dorośli (nie mówiąc już o Czytelniku!). Chwile z nią są bogatsze, radośniejsze i pełne inspiracji. Najbardziej niesamowite jest jednak to, jak Momo potrafi słuchać. Co w tym tak bardzo niezwykłego? Otóż dziewczynka potrafi słuchać prawdziwie, całą sobą. Nie tak, jak wielu z nas - na niby, w połowie (a mam wrażenie, że im jesteśmy starsi tym bardziej gubimy tę umiejętność, bojąc się, ze skoro zatracimy się w słuchaniu, to stracimy samych siebie).
Momo umiała tak słuchać, że ludzie bezradni albo niezdecydowani nagle dobrze wiedzieli,
czego chcą. Albo że nieśmiali nagle czuli się swobodni i odważni. Albo że nieszczęśliwi i
przygnębieni stawali się ufni i radośni. A jeśli ktoś czuł, że jego życie jest nieudane i nic
niewarte, a on sam jest jednym z milionów ludzi, takim, który nie ma żadnego znaczenia (...) zaczynało mu się w dziwny sposób wydawać, że się zupełnie myli, że drugiego takiego jak on nie ma na świecie i że dlatego w jakiś szczególny sposób jest ważny dla świata!
Życie wśród przyjaciół jest istną sielanką (och, wiem coś o tym!), mija w radości i miłości, aż do momentu, kiedy bliscy przestają odwiedzać Momo, ponieważ… zaczyna brakować im czasu. Chcą go za wszelką cenę oszczędzać i w tym celu biegną, prześcigają się w zdobywaniu kolejnych wyimaginowanych celów, nie przynoszących żadnej przyjemności. W tym całym zamieszaniu i podczas kolejnych prób uchwycenia uciekającego czasu:
Nikt nie chciał się przyznać, że jego życie staje się coraz uboższe,
coraz bardziej jednostajne i coraz zimniejsze.
coraz bardziej jednostajne i coraz zimniejsze.
A najdotkliwiej odczuły to dzieci, gdyż także dla nich nikt nie miał już teraz czasu.
Ale czas to życie. A życie mieszka w sercu.
Im więcej ludzie oszczędzali, tym mnie go mieli.
Momo postanawia rozwiązać zagadkę uciekającego czasu i tego chłodu, który spowodował, że wszystko wokół straciło barwy. Gdy okazało się, że jej przyjaciele zostali omamieni przez Szarych Panów, żywiących się ich czasem, dzielnie stawia czoła wrogom z pomocą żółwicy Kasjopei i mieszkańca domu Nigdy znajdującym się w odległym świecie przy ulicy Nigdzie. Wszystko po to, by ocalić najbliższych przed utratą sensu i radości życia.
Przyznam, ze ta opowieść niezwykle mnie poruszyła. Dogłębnie. Nie tylko wspaniale zbudowaną akcją, podzieloną na trzy części (och, magiczna liczba trzy!), ujmującymi opowiastkami zabierającymi czytelnika do magicznego świata wyobraźni (chociażby ta o młodym wielorybie podarowanym Cesarzowej) czy ilustracjami prosto spod dłoni Pisarza.
Przede wszystkim autor „Kuby Guzika” (!) zaskoczył mnie swoją przenikliwością i umiejętnością dostrzegania tego, co nadchodzi. Zabiegania, zapomnienia, zszarzenia oraz destruktywnego wpływu „oszczędzania czasu” na relacje międzyludzkie.
Przede wszystkim autor „Kuby Guzika” (!) zaskoczył mnie swoją przenikliwością i umiejętnością dostrzegania tego, co nadchodzi. Zabiegania, zapomnienia, zszarzenia oraz destruktywnego wpływu „oszczędzania czasu” na relacje międzyludzkie.
Przeżywanie przygód z Momo pozwoliło mi na introspekcję, która była dla mnie bardzo gorzka, jednak niezwykle potrzebna. Wiem, że nie ominęło mnie spotkanie z Szarymi Panami, pozwoliłam im ukraść całe mnóstwo mojego czasu. Ta mała dziewczynka odkryła przede mną, ba! przed każdym czytelnikiem (jestem tego pewna!), że to szalone tempo nie ma sensu, kiedy nie ma obok nas osób, z którymi czas nabiera innego znaczenia, życie nabiera smaku, a czas z nimi spędzony mnoży się i jest wyjątkowy.
Samotne dryfowanie jest niezwykle męczące, a przystań można znaleźć tylko i wyłącznie w drugim człowieku.
Samotne dryfowanie jest niezwykle męczące, a przystań można znaleźć tylko i wyłącznie w drugim człowieku.
I to powinien odkryć każdy z nas, mały czy duży ;) Zresztą – wedle mojego cichego mniemania – powieść ta będzie idealnym prezentem dla młodzieży, ale tylko wtedy, kiedy przeczytają ją darczyńcy i wezmą sobie do serca to, co z sobą niesie jej lektura.
A niesie wiele. Naprawdę.
~*~
Ende Michael, Momo. Wyd. Znak. Kraków 2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz